Szymon Słomczyński
O co pytają sfinksy?
O to, na ile można czynić sobie ziemię poddaną, kiedy się nie ma na sobie niczego, ani w sobie nic ponad chęć czynienia ziemi poddaną, a na domiar złego ziemia umyka spod nóg.
O to, skąd dochodzi tętent i czemu jest coraz donośniejszy.
O to, czy któraś z pięciu kobiet okaże się właściwą dla jednej z pozostałych, a jeśli tak, to dla której, i czy kiedy już to nastąpi, koń pozostanie równie niewzruszony, a także o to, które z wcieleń konia my, sfinksy, mamy na myśli.
O to, jak walczyć ze skocznym przeciwnikiem w najmniej dogodnych okolicznościach, nie pamiętając nawet, o co poszło.
O to, czy można, gdy nadejdą kwaśne deszcze, bezkarnie odwrócić część świata na nice, i czy prędzej warto wówczas być tym, kto wyczuje, stopą, podniebnego tygrysa, czy wczuć się w samego podniebnego tygrysa, o ile wciąż ma się wybór.
O to, czy wiadomość, którą otrzymała dziewczyna leżąca przy dwóch nosorożcach, mogła zawierać skróconą opowieść o dziewczynie, która odpoczywała w towarzystwie pary nosorożców i tygrysa, i myślała, że to bezsprzecznie najlepsze popołudnie jej życia, dopóki telefon nie zawibrował i nie zobaczyła na ekranie trzeciej dziewczyny, łudząco podobnej do niej, do której napisała przed chwilą pierwsza, pytając, czy słyszała już może o sobie samej, której mozolne, upalne, czerwcowe popołudnie zostało nagle przerwane.
O to, dokąd prowadzą schody, które nie mogą wieść dokądkolwiek, a jednak chciałoby się, żeby wiodły, chociaż stopnie parzą.
O to, na ile głęboki może być sen, na ile spoista czerń kryje się na jego dnie, i czemu, u diabła, mimo kojącego krajobrazu wokół, mimo własnych rozjarzeń, jest nadal czarna jak heban i nie sposób się od niej oderwać.
O to, na ile niewielkim może się okazać pragnienie, które wydawało się nieskończone, kiedy, podczas długiej wędrówki w ukropie, szukało się źródła.
O to, jak nie zwiędnąć, jak się nie odciąć, więdnąc, od wszystkiego, co choć powinno było dawno zwiędnąć, nie więdnie ani trochę, i po co się nad tym głowić, skoro droga, prosta jak strzelił, czeka nieopodal i zachęca do dalszej podróży.
O to, co pozostaje, kiedy się dopuści ochrę do siebie zbyt blisko, kiedy się jej pozwoli samą siebie przeniknąć, przemienić się w skałę, na której próżno cokolwiek wznosić.
O to, od czego można się jeszcze odbić, kiedy się pilnie szuka odbicia, i czy nie istnieje groźba rozdarcia się o nosorożca, pozornie przyjaznego, kiedy tym, od kogo się odbije, będzie drugi, tonący człowiek.
O to, ile ruchu potrafi wchłonąć upał, ile żaru można poskromić, unikając ruchu, przestępując jedynie, powoli, z siebie na drugą siebie, tę bardziej hardą, znacznie śmielszą.
O to, dokąd się nigdy nie dopłynie, choćby się urodziło delfinem.
O to, czemu niepodobna się zbliżyć, mimo najszczerszych chęci i najbujniejszego ogrodu, kiedy jest się kobietą, której mężczyzna się wymyka, nie mając najwidoczniej pojęcia, że niczego słoneczniejszego nie spotka za sobą, po drugiej stronie.
O to, o co pytają sfinksy, którymi jesteśmy, o to, czemu my, sfinksy, zieleniejemy z zazdrości, wiedząc doskonale, że ilu pytań byśmy nie zadali, pozostaniemy na swoich miejscach, podczas gdy was, którzy nie odpowiecie nic, a także was, które udzielicie błędnych odpowiedzi, nie mówiąc już o tych, którzy nie dosłyszą pytań, czeka niezapomniany lot w przepaść: rozległą, bezpowrotną, ale najprzejrzystszą –
Szymon Słomczyński, polski pisarz. Autor książek poetyckich: Nadjeżdża (2013), Dwupłat (2015), Latakia (2016), oraz powieści MIM (2019). Finalista Nagrody Literackiej Nike oraz laureat Złotego Środka Poezji za debiutancki tom.